Poezja

Konrad Gromek
Konrad Gromek
miasto: Warszawa rocznik: 1996-12-05

Konrad Gromek (05-12-1996) - eks-student polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Na codzień prowadzi na portalu Facebook stronę, gdzie udostępnia swoje teksty. Póki co bez sukcesów wydawniczych.


Dawca

odkąd pamiętam jestem dawcą narządów
wydarli mi flaki jestem pudłem akustycznym
protestowałem jedynie w tęsknocie za sercem
ona nie ustała
puls tak
liczę że kiedyś okażę się przydatny
patrzę na wgryzającego się w wątrobę
potwora
tkwi we mnie od jakiegoś czasu
nawet się polubiliśmy
odkąd pamiętam jestem dawcą emocji
kiedy nikt nie patrzy obgryzam paznokcie
potem przychodzą i śmiechem tną powietrze
chowam dłonie pod stół
i siebie w sobie





Dno

Zarzuca mi się fałsz, gdy jestem trzeźwy.
Gdy jestem pijany - nałóg.
Chciałbym być dla nich upity szczęściem,
a pociągam z najtańszych butelek.
Poznaję przystanki ze szczątek wspomnień.
To tu, stąd dotarłem do domu.
Budzili mnie na pętli, rzygałem na chodnik,
a chodnik patrzył i pękał ze śmiechu.
Chyba już nie jestem taki sam.
Przystanki zmieniły kolory.
Tylko chodniki, po których stąpam,
ciągle przypominają, że bywałem na dnie.





Narodziny

Znaleziono mnie, gdy spałem przy śmietniku.
Byłem nagi. Podobno nie chciałem gadać,
bo i o czym, skoro ziemia kręci się dalej,
papież żyje i ludzie niestety też.
Trzy zera na alkomacie spłoszyły intruza.
Byłem nagi, bo powiedziałem ci,
że się boję. Zasnąłem, bo byłem słaby.
Słabszy od pierwszych wiosennych kwiatów.





O życiu

Piszę o życiu, bo nic innego nie znam.
Nigdy nie umarłem. Czasem tylko marzyłem,
że zamknę oczy i zobaczę światło.
Teraz marzę o świetle przy oczach otwartych.
Jestem przyziemny, bo taki być muszę.
Piszę w pracy; wyciągam tyle, by mieć na chleb
i opłacić podłogę trzy metry na trzy - mój dom.
Na poezji nie przyjdzie mi zarabiać. Nie chcę.
Chcę mieć co pić i z kim. Powody się znajdą.
Piszę o życiu, bo jestem ciekaw,
jakie jest w istocie. Na razie krążę obok.
Przyjdzie czas, gdy z impetem w nie wpadnę,
i albo ono się rozbije, albo ja.





Wiatr

Dość dobrze znoszę przeciąg.
Wiatr hula, ja przykrywam uszy,
bo świszczy, że za pięćdziesiąt lat
i mnie nie będzie, i jego.
Otwarte okna nie mają sensu.
Nie widzę świata, a przynajmniej tego,
czym być powinien. Targają mi się włosy.
Targa się dusza.
Niejedno drzewo pękło.
Powoli pękam i ja.