Poezja

Wioletta Ciesielska
Wioletta Ciesielska
miasto: Łódź rocznik: 1980-08-15

Potrafi naciągnąć ? rzeczywistość, kapelusz i zbyt krótką kołdrę. Posiada wspaniałą rodzinę i mały zwierzyniec, bo wyznaje zasadę, że stado jest najważniejsze. Pisze wiersze odkąd potrafi utrzymać w ręku ogryzek ołówka. Laureatka I Wojewódzkiego Konkursu Poetyckiego im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego oraz III Ogólnopolskiego Konkursu Metafizycznego. Wyróżniona w I i II Ogólnopolskim Konkursie Metafizycznym, Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim ?Małpa zabrała mi szalik" oraz w Turnieju Jednego Wiersza "O Puchar Wina". Jej publikacje ukazały się min. w Cegle, Kurierze Poetyckim, w Nowym Bregart, Wytrychu, Inter - antologia "Globalne wioski", Akancie, Babińcu Literackim, Śląskiej Strefie Gender, Obszarach Przepisanych i Helikopterze.


Nie żarówki wina, że przyciąga.
Nie jej wina przecież, że umierasz.

Kropla spływa wolno. Plami obrus,
upstrzony szarym welurem brzuchów.
Pyłek ze skrzydeł, jako świetny substytut cieni.
Twoje celuloidy nie mają z reguły tła.

Zniknęło drzewo i unosisz się nad ziemią.
Z finezyjnie zawiązanym krawatem.
Grymasem braku.

Siła grawitacji nie obowiązuje.
Ostry skalpel pod skórą odkrywa
matrioszkę.





Włókiennicza

Stając na pierwszym kaflu chodnika, włączasz alarm.
Z każdej bramy słychać:
- Gdzie, kurwa, leziesz cwelu jebany!
I już nie wiesz, czy bawić się dalej w te klasy.

Dwa do przodu.
Jeden w bok.
Stara zabawa - nie nadepnąć na połamany chodnik.

Patrz lepiej pod nogi, nigdy w górę,
bo z balkonu na łeb zrzucą tabor cyganiątek.

Kochankowie z Włókienniczej nie mają na czynsz,
na bogato żenią kosą własne żebro.







nie było już komu wiązać kokard

szło kładką
nie nad rzeką
ssało kciuk
patrzyło jeszcze
na miasto dołem płynące

a nie powinno iść kładką
iść powinno z gwiazdą na ramieniu
i w oczach
za rękę z sąsiadką
z kokardami na końcach rudych warkoczy

te warkocze jak wahadła
wahają się jeszcze
czy pokazać paluszkiem
na kładkę
czy iść pod prysznic

rano w Litzmannstandt
nie było już komu wiązać kokard





anhedonia

*
portmonetka z pszczółką Mają skrywała
ostre źdźbła trawy tacine grosze okruszki
ciastka z wyrobem czekoladopodobnym
gwiazdkę z tektury i ołówek mały

**
na gwiazdce malowałam przyszłe szaro-białe życie
kawałkiem kredy zwiniętej z piaskownicy
grosik wymieniłam na szklane kuleczki
zielone zgrzytały zachodziło tarcie

***
ogryzek ołówka ma się wyśmienicie
odwraca uwagę od obgryzionych paznokci
a każdy palec pocięty w linie papilarne
ostrą trawką smakuje wybornie





to nie miało miejsca

trzeba żyć
do setki trzeba ciągnąć
za złotówkę dziennie

wróci syn marnotrawny
zamarynowany w procencie
szklane tulipany przyniesie

sama z krzesła spadłam
kurz wycierałam
z zawieszonej na żyrandolu pętli
to nie miało miejsca

syn pracuje na czarno
niedosypia biedak
piasek za Piaskunem nosi
a mnie oczy szczypią

ziarnko do ziarnka
miarka pełna strachu
nie ziewam
czekam pod oknem
na wyścigi w dziurawych workach

meta po drugiej stronie
wieka