Proza

Bruno Kadyna
Bruno Kadyna
miasto: Gdynia

Bruno Kadyna, 39 lat, od urodzenia gdynianin i łobuz. Nie słuchałem rodziców, liczyły się tylko wygłupy i zabawa. Potem dużo się biłem, a jeszcze więcej, kiedy zacząłem uprawiać kulturystykę i boks. Na siłowni w latach 90-tych (dawno już takich nie ma), poznałem ciekawych ludzi i w konsekwencji tych znajomości, mało brakowało, a skończyłbym w piachu albo w więzieniu. Pociągała mnie gangsterka i adrenalina, przez sześć lat stałem na bramce w klubie nocnym, gdzie panie za pieniądze bawiły się z panami. Potem byłem marynarzem. Przez wiele lat paliłem zielsko kilogramami i gdyby nie ciągły trening umysłu, zdurniałbym pewnie do reszty. Złamałem wiele kobiecych serc i męskich ambicji. Ale i tak byłem przesympatyczny i słodki.
Teraz jestem mężem, ojcem i handlowcem. Lubię robić sobie jaja na każdym kroku i kocham wszystkich, bo wiem, jaki okrutny jest świat. Zebrałem kupę świetnych recenzji swoich powieści.
Niepublikowane opowiadanie dla dorosłych, pt. ?Kiedy inni śpią?, miało ukazać się w Playboyu. Niestety zwinęli żagle.


Social media część II

Wstał, gotów zakończyć to wszystko jednym cięciem sztyletu, który trzymał na stole, ale usłyszał ‘tumdum’ i dopadł do komputera.

– No nigdy nic nie wiadomo ;) Ok, to kiedy ta kawa? :)

W jednej chwili zapomniał o wszystkim, co targało nim przed sekundą. Otarł łzy i uśmiechnął się szeroko.

– A kiedy Ci pasuje? Dziś nie dam rady, ale jutro albo pojutrze bardzo chętnie.

– Dziś też nie dałabym rady. Czekam właśnie na mamę, mam jej zrobić paznokcie. To taka trochę moja forma sztuki ;) Ok, więc pojutrze. Będę miała wolne :)

– Super :) Może być przed południem? Po południu pracuję, to znaczy ostatnio próbuję.

– Świetnie, to gdzie?

– W Lavendzie na Starowiejskiej, wiesz gdzie?

Wiedziała. Umówili się na jedenastą. Zawsze umawiał się tam z kobietami. Miał blisko.
Wziął do ręki telefon i zawahał się przed wybraniem numeru. Valeri był chamski, nieokrzesany, zero kulturalnej wrażliwości, dlatego nie lubił z nim rozmawiać.
„Załatwione, pojutrze.” – Wysłał wiadomość.
Rzucił telefon na biurko.
Ten pośpiech jest niebezpieczny.
Wszystko na nic, jeśli Justyna nie zgodzi się tutaj przyjść.
To ostatni raz! Nigdy więcej takiego tempa.
Tak bardzo chciał dowiedzieć się o niej więcej, obrazy ogromnie by na tym zyskały. Korciło go, żeby pisać z nią przez ten czas jak najwięcej, skłonić do otwarcia, oddania wszystkiego, co kryła we wnętrzu, a co uleci bezpowrotnie.
To głupi pomysł.
Skoro byli umówieni, musiał ograniczyć kontakt do minimum, żeby zbudować napięcie i czegoś nie zepsuć.
Podszedł do dwóch gotowych dzieł i poczuł wściekłość. Na wspólników, na świat i to, jak jest urządzony, na siebie, że potrzebował pieniędzy i na to, że sam nie wiedział, co straci, czego nigdy się nie dowie. Jak inne mogłyby być jego dzieła. Chciał doskonałości, a musiał się zadowolić wyobrażeniami i samą cielesnością.
Będą doskonałe! Dla ciebie, kochana.
Poszedł się położyć. Klej schnie dwie, trzy godziny, miał czas przed końcowym gruntowaniem.
Zanim zasnął, myślał o martwej matce. Kolejny raz udowodni jej, że nie jest zerem.
Jestem artystą jakiego nie było i nie będzie!

***

– Wysprzątałeś chociaż z grubsza? – zapytał Valeri.
– Tak.
Pozostali trzej mężczyźni weszli do drugiego pokoju. Nawet nie znał ich imion. I dobrze.
– Jutro w południe?
– Mniej więcej. Jesteśmy umówieni na jedenastą. Postaram się ją przekonać w godzinę, jeśli się nie zgodzi, spróbuję innym razem.
– Koniecznie musimy załatwić to jutro.
– Zrobię, co mogę. Jeśli się uda, muszę mieć czas dla niej, co najmniej godzinę, pamiętaj. Poczekacie, aż dam znać – powiedział Sebastian.
– Ty jesteś naprawdę chory, zdajesz sobie z tego sprawę?
– A wy jesteście normalni?
Koniec rozmowy.
Pół dnia przygotowywali pokój. Wychodząc zakleili jeszcze taśmą dziurkę od klucza, szczeliny wokół drzwi i zabronili tam wchodzić. Jakby tego nie wiedział.
Większość rzeczy trzymał tutaj. Musiał być blisko swoich dzieł, swoich zdobyczy, czuć ich obecność. Nie lubił się z nimi rozstawać. Sprzedawał obrazy jedynie podczas wystaw i wernisaży, i tylko całe serie. Całe kobiety.

Wymienił kilka zdań z Justyną i cisza. Zapisał całą konwersację w osobnym pliku. Potem będzie wracał do jej słów, zniekształcał, dopasowywał do wymyślonych sytuacji. Wszystko wykorzysta do pracy.
Malował trzeci obraz, pełen smutku związanego z rozstaniem. Te uczucia powinny być na czwartym obrazie, nawet piątym!
Tumdum – usłyszał z komputera.

– Jestem ciekawa, co mi Pan napisał… A tu cisza ;)

To ją zaintryguje.
Był naćpany, musiał uważać, żeby nie przesadzić.

– Wyobraź sobie, dziewczynko, że pracuję! Już samo oczekiwanie na kawę z Tobą natchnęło mnie do namalowania… Ciebie :)

– Poważnie? To cudowne wieści! Ależ jestem ciekawa, co tam tworzysz.

– Nie licz Pani, że Ci Ciebie pokażę ;)

– Jak to, nie zobaczę?

– Kiedy skończę ;)

Znowu długo czekał, aż odpisze, ale tym razem spokojnie. Zapalił papierosa i zapatrzył się na brązową butelkę na stole.

– Intrygujący Pan jest, Panie Sebastianie…

Uśmiechnął się.

– A Pani stała się Muzą…

Justyna próbowała zapanować nad sobą. Wciąż myślała, co przyniesie ta kawa, jakie Sebastian wywoła wrażenie na żywo. Była młoda i spragniona pięknego uczucia, a ich relacja właśnie na takie się składała.

– Pan też działa na mnie inspirująco. Myślę o Pana pracy, kiedy maluję paznokcie klientkom ;) Nie przeszkadzam zatem. I do zobaczenie za chwilę, przy obrazie ;)

– Dobrze powiedziane :*


***

Porozstawiał obrazy wokoło tak, żeby przykuły uwagę i przytłoczyły, zawróciły jej w głowie.
Musi tylko przyjść.
Stał na środku pokoju, wykąpany, wyperfumowany i ubrany jak na gorącą porę roku i artystę z epoki przystało, w świeżo wyprane lniane spodnie i białą koszulę. Nie mógł śmierdzieć papierosami. Nie palił od godziny. Ona nie paliła, więc on też nie mógł.
Chyba wszystko gotowe. – Rozglądał się jeszcze.
Dokładnie posprzątane, kadzidełka zapalone. Valeri z kolegami czekali gdzieś w pobliżu. Pewnie kisili się w samochodzie.
W głowie usłyszał matkę: ‘Nic nie warta gnida.’ Zignorował ją.
Wyszedł w jasny poranek i na moment wystawił twarz do słońca. Uwielbiał lato w mieście. Tyle w nim wtedy światła i barw. W powietrzu unosiły się zapachy natchnienia. Miał takie nieosiągalne marzenie, żeby namalować wszystkie kobiety świata.
Lavenda była tuż za rogiem. Chciał być wcześniej, stopić się z zapachem kawiarni, żeby świetny kobiecy węch nie wyczuł jego przesiąkniętego dymem ciała.
Zupełnie rozluźniony i zamyślony słuchał lekkiej muzyki i pił kawę, bawił się łyżeczką. Drzwi kawiarni były otwarte na oścież. Nie zauważył, kiedy weszła, patrzył gdzieś w bok.
Był jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach, podobny do Kurta Cobaina, pewnie przez włosy. Poczuła ucisk w żołądku, bo nagle w głowie pojawiło się i wymieszało wszystko, co o nim wiedziała i czego nie wiedziała, z tym, co sobie wyobrażała.
Zauważył ją kątem oka, ale udał zamyślenie.
– Dzień dobry panu.
– Ach! – Poderwał się z miejsca. – Dzień dobry pani.
Ale ze mnie kurdupel.
Stała przed nim piękna blondynka z włosami ułożonymi na bok, wyższa od niego jakieś dziesięć centymetrów, w sukience świetnie podkreślającej kobiece kształty.
– Gdybym był Renoirem, na pewno stworzyłbym twoją rzeźbę.
Ucałował jej dłoń i usiedli.
– Czego się napijesz?
– Latte.
Wzrost malarza ostudził odrobinę jej entuzjazm. Przez chwilę nie mówili nic, patrzyli na siebie. On udawał zawstydzenie, nie wytrzymywał spojrzenia, uśmiechał się i patrzył na stół, a włosy, za którymi mógł się schować, wzmacniały efekt. Justyna była już pewna, że nic jej nie grozi.
– Dlaczego to miejsce? – zapytała.
– Ładnie tu. I mam blisko.
– Cwaniaczek. Więc zacząłeś malować. I to mnie na dodatek, dlaczego?
– Hmm, ciężko to wyjaśnić. Zacząłem myśleć o spotkaniu i poczułem, że muszę przenieść to na płótno.
– Namalowałeś nas przy stoliku, jak tutaj siedzimy?
– Nie, samą ciebie. I nie jak siedzisz przy stoliku. To raczej wyobrażenie, posiłkowane tym, co zobaczyłem na zdjęciach. Choć widzę, że dzisiejsze spotkanie bardzo pomoże.
Znów się zawstydził. Kręciło ją to niesamowicie. Sprawiał wrażenie bardzo wrażliwego, ale trochę bezradnego emocjonalnie. Bardzo chciałaby temu zaradzić.
– Lustrowałeś mnie?
– Dokładnie tak samo, jak ty mnie.
Uśmiechnęła się. Ukradkiem starał się dostrzec jak najwięcej szczegółów, rysy twarzy, kilka piegów pod oczami, linię jej ust, jak się układają, kiedy mówi i się uśmiecha. I włosy, jak opadają, jak są poskręcane.
– Ciekawa jestem tego wyobrażenia, bardzo.
– Efekt zobaczysz pierwsza. Już wiem, że dołączy do skończonej kolekcji i trafi na wystawę.
Zaskoczył ją.
– Teraz już w ogóle nie zasnę z ciekawości. Dużo masz obrazów?
– Tych, których nikt jeszcze nie widział?
– Mhm.
Kelnerka podała Latte i kolejną czarną kawę dla niego. Udał, że zapomniał odpowiedzieć.
– To ile pan ma tych obrazów, panie malarzu?
– Na dwie wystawy.
– To kiedy prywatna wystawa dla mnie?
Pięknie.
– Kiedy sobie życzysz. Zaprosiłbym cię choćby dziś, ale mam straszny bałagan.
– Nie chodzi o bałagan, ale o światło przecież. – Puściła oczko. – Bardzo dziś jasno, uwielbiam takie słońce.
– Dziś jest doskonałe.
– Więc szkoda byłoby nie skorzystać. Jeśli się zgodzisz, oczywiście. – Uśmiechnęła się pięknie.
– Sam zaproponowałem, to już się nie wycofam. – Odwzajemnił uśmiech.
– A jakie są twoje obrazy?
Zastanawiał się chwilę.
– Zależy mi, żeby emanowały z nich pozytywne uczucia. No, ale nie mnie to oceniać.
– A często robisz prywatne pokazy?
Zawstydził się.
– Może mi nie uwierzysz, ale jesteś pierwsza. Uważam, że pracownia nie jest do tego odpowiednia. Jest tam bardzo jasno, idealne warunki do pracy, ale to zbyt intymne miejsce. – Schował się na moment za włosami. – Dla ciebie zrobię wyjątek, jeśli na wszystko oprócz obrazów przymkniesz oko.
– Haha, spróbuję.
– No to dopijemy i możemy iść, ale zaraz wrócimy, ok? Często jem tu śniadania, a dziś jeszcze nie jadłem. Tylko trochę mi głupio przez ten bałagan. Choć artystyczny.
Uśmiech nie znikał z jej buzi. Była ciekawa, zauroczona i widząc jego nieśmiałość nie czuła żadnego zagrożenia. Co prawda pojawiła się ostrzegająca myśl, żeby nie iść, ale wydała się śmieszna.
– Podoba mi się tutaj – powiedziała.
– Bardzo lubię tu przesiadywać, resetować głowę. – Rozglądał się, jakby to były jego ulubione kąty. A w rzeczywistości przychodził tu tylko wtedy, kiedy był czas spotkać się z muzą.
Cieszyła się, że tu przyszła. Kawa była pyszna, czas płynął przyjemnie i razem z tym jasnym światłem pomagał rosnąć nadziei.
W końcu dopili kawę i artysta zapytał.
– To co, idziemy?
– Pewnie.

W windzie rozkoszował się jej zapachem, który potwierdzał wszystko to, co o niej wiedział. Niemal czuł, z czego się składał oprócz typowych elementów perfum. Byli w nim kochający rodzice, którzy stworzyli bezpieczny dom, radość życia. Nie było wielu życiowych błędów, a traumatycznych przeżyć, które jak toksyna zmieniają odczyn zapachu człowieka, nie było wcale.
Dlatego Justyna była taka cenna.
– Hahaha, wiedziałam – powiedziała, kiedy wysiedli z windy i poszli jeszcze wyżej, na poddasze zaadaptowane na mieszkanie.
– Lokum jak na prawdziwego malarza przystało. Proszę. – Wpuścił ją do środka.
Już w progu widział, że była oczarowana zalaną słońcem przestrzenią pracowni. Wkroczyła do niej z przyjemnością. I chyba nawet zapach kadzidełek zmieszany z wonią drewna i farb przypadł jej do gustu.
Stanęła na środku.
– Jesteś taka czysta – powiedział i zamknął drzwi.
Zmarszczyła brwi, dziwnie to zabrzmiało. Obserwowała go. Nie przekręcił zamka, więc spokój wrócił.
– Nie patrz jeszcze na obrazy – powiedział.
Zbliżył się. Przyglądała mu się uważnie. Coś się w nim zmieniło, ale nie wiedziała co. Nie czuła zagrożenia, raczej ciekawość. Pomyślała, że jego zachowanie musi być ekscentryczne, w końcu jest artystą.
– Kiedy zaczniesz oglądać, myśl o swoich najskrytszych tajemnicach, pragnieniach, fantazjach – powiedział.
Uśmiechnęła się i przytaknęła.
– Ciekaw jestem, co zobaczysz.
Wycofał się i stanął przy stole, żeby zrobić jej miejsce na przechadzanie i obserwować jej reakcje.
– Tyle obrazów. I ty narzekasz na brak natchnienia?
– Już nie. Najpierw patrz. Potem będziemy mieli dużo czasu na rozmowę.
Zaczęła od lewej strony. Posłuchała, myślała o swojej fantazji erotycznej, której nigdy nikomu nie ośmieliła się zdradzić, a już na pewno spełnić.
Jednak to, co docierało do niej z obrazów sprawiło, że fantazja szybko schowała się głęboko w głowie. Z tych dzieł na pewno nie emanowały pozytywne uczucia. Wyzierało z nich jakieś mroczne wynaturzenie. Pomimo że to abstrakcja, Justyna miała wrażenie, jakby oglądała zamordowane bestialsko zwierzęta, jakie widuje się na udostępnianych zdjęciach na Facebooku, albo otwarte zwłoki ludzkie. Poczuła chłód do artysty, a jego nieśmiałość nie wydawała jej się już słodka. Raczej zastanawiająca.
Musiał działać szybko, póki była skupiona, a jej niepokój nie był jeszcze nerwowy. Na zastawionym malarskimi przyborami stole, wśród palet i pojemników z pędzlami, stała brązowa butelka z eterem, obok leżała gaza. Odkręcił dyskretnie flaszkę i chlusnął na materiał.
Okrucieństwo, które biło z obrazów, coraz bardziej rozstrajało skupiony umysł dziewczyny. Nikomu nie lubiła sprawiać przykrości, ale miała już dość oglądania. Chciała się odwrócić, żeby spojrzeć na to dziwadło, za jakie już uważała Sebastiana, i powiedzieć, że chce wrócić do kawiarni, ale w tym momencie poczuła szarpnięcie do tyłu i coś miękkiego, co bardzo mocno przylgnęło jej do twarzy. Zdziwiła się zwyczajnie, ale tylko na ułamek sekundy, bo w głowie wybuchło przerażenie.
Była wyższa od niego, ale nie cięższa, więc wyginał ją do tyłu, ciągnąc za głowę, przez co trudniej było się wyswobodzić. Próbowała ze wszystkich sił, a w jej umyśle jak stroboskop błyskała świadomość tego, co się działo, oświetlała zignorowaną wcześniej, rozpaczliwie oddalającą się myśl, żeby tu nie przychodzić. Sebastian trzymał mocno, nie puszczał, dopóki na jej umysł nie spadła zasłona, której nie mogła powstrzymać.
Siedział obok niej i łapał oddech. Leżała na boku. Gdyby nie Valeri i reszta bandziorów, nie spieszyłby się, miał mnóstwo eteru.
Wstał, przekręcił zamek w drzwiach i rozebrał się do naga. Stał nad nią ze sztyletem w dłoni. Jej rozrzucone na deskach włosy wyglądały jak kwiaty wysypane z przewróconego wazonu.
– Piękna.
Odciął kępkę włosów tuż przy głowie i palec wskazujący. Każdy ostatni obraz serii miał ukryty włos muzy, zatopiony w farbie i odcisk palca. To dodawało zwieńczeniu życia, autentyczności.
Ranę zakleił taśmą, a krew z podłogi starł. Rozebrał dziewczynę i znowu obserwował. Podniecała go chwila przed dotykiem, świadomość, że może z nią zrobić, co zechce, że zobaczył i za moment posiądzie na własność ciało, które pielęgnowała każdego dnia. A najbardziej ekscytowała myśl, że miała rodziców, matkę, która kochała i zrobiłaby wszystko, żeby ocalić córeczkę za wszelką cenę, nawet własnego życia.
Usłyszał swoją matkę: ‘Po co mi takie gówno!’
– Twoja mama byłaby dumna? Jak myślisz? Staniesz się niesamowitym dziełem, nieśmiertelnym. Pewnie chciałaby o tym wiedzieć.
Nie śpieszył się. Najpierw dotknął palcem jej ust, wsunął do środka i przesunął po zębach, potem wodził po szyi, piersiach i brzuchu, jakby badał linie, które przeniesie na płótno. Nie była już kobietą, którą uwodził, ale tworzywem, materiałem do pracy. To był czas, by podziwiać formę, w której zamknięte było jej wnętrze, myśli i osobowość, poczuć, jaka jest w smaku, zapamiętać jak najwięcej i zrobić dokumentację do pozostałych obrazów.
Filmował każdy centymetr jej ciała, robił zdjęcia zakamarkom. Wąchał i zapisywał na kartce różnice intensywności zapachu. Potem przyszedł czas na smak. Musiał mieć jak najwięcej danych.
Zaglądał wszędzie, w każdą najgłębszą intymność, ściskał i rozciągał, był przy tym niedelikatny, jakby była indykiem, którego trzeba przygotować do pieczenia. Gdyby się obudziła, byłaby mocno obolała.
Widzę cię teraz dobrze, moja piękna.
Nie czuł przy tym seksualnego pociągu, wręcz nie wyobrażał sobie tego. Obiekt seksualny nie mógł być tworzywem i odwrotnie.
Podniósł z podłogi sztylet i stał z nim chwilę. Chciałby ją otworzyć, poczuć, jak życie uchodzi z ciała, nieuchwytna iskra, której nie sposób zobaczyć. Na pewno poczułby ekstazę tak silną, że wryłaby się w psychikę na bardzo długo, jak z kilkoma kobietami wcześniej. Ale tym razem nie mógł, zabronili mu. Odłożył sztylet na stół.
Kiedy już zadowalająco wymęczył nieświadomą Justynę, napisał do Valeriego.
„Zapraszam”
Po kilku minutach zadzwonił domofon.

– Fajna dupa – powiedział jeden z nich.
– Założyłeś gumę, mam nadzieję? – zapytał Valeri.
– Nie jestem gwałcicielem, za kogo ty mnie masz?
– Za największego świra, jakiego znam. Nie jesteś gwałcicielem, ale każdy otwór spenetrowałeś dokładnie, co? I standardowo paluch urżnięty.
Nie odpowiedział. Ktoś tak nieczuły nie zrozumie artysty.
Mężczyźni wyciągnęli z toreb fartuchy zapakowane w plastikowe worki i zaczęli się przebierać.
– Zabierzemy całe oczy, nie będziemy się bawić w wycinanie – powiedział Valeri do jednego z mężczyzn.
– Oczy też się przeszczepia? – zapytał Sebastian.
– Rogówkę. Mamy klienta na nerki, wątrobę, trzustkę, nawet na serce. Sporo zarobisz, świrze.
– Nie jestem żadnym świrem, tylko artystą. Jak nie rozumiesz sztuki, to się nie wypowiadaj – powiedział przez zęby. – Trzeba usunąć jej konto.
– Już wysłałem wiadomość do znajomka z CBŚ, śladu nie będzie, jak zawsze.
Zanim ktoś zacznie jej szukać i będzie chciał zajrzeć na Facebooka, gdzie gościł amant artysta, po koncie Justyny i całej zawartości, łącznie z kopiami, nie będzie śladu.
– Chcę jeszcze ją obejrzeć, kiedy skończycie – powiedział Sebastian. – I następnym razem chcę widzieć, jak kroicie.
Zabierają serce.
– Może i nie rozumiem sztuki, szczególnie twojej, ale ty naprawdę jesteś chory – powiedział Valeri.
Wezmę język.
Sebastian zignorował obelgę. Patrzył, jak podnieśli bezwładną dziewczynę i wnieśli do zdezynfekowanego pokoju, w którym od wczoraj paliły się ultrafioletowe lampy.
Czekał pod drzwiami, aż wykroili z niej wszystko, jak z prosiaka w rzeźni, nawet nie zwrócili uwagi na moment jej śmierci. Tego żałował najbardziej. Nie zobaczył pięknego, czystego aktu destrukcji.
Potem nasycił oczy tym, co zostało i dokończył dokumentację.

***

Do wystawy zostały niecałe dwa tygodnie. Pokaże na niej cztery ostatnie serie, cztery kobiety, a Justyna będzie zwieńczeniem. Zresztą od jej imienia nazwał tę wystawę – Justine.
Zaczął już szukać nowego tworzywa na Facebooku. Przeglądał profile, komentarze młodych kobiet. Na kilka odpowiedział zaczepnie. Wypatrywał w ich słowach tego czegoś. Nie śpieszył się. Natchnienie po Justynie wciąż było żywe, ale nie chciał znów za długo czekać. Paskudnie było nie czuć weny.
Stał przed ostatnim obrazem i podziwiał swoje dzieło.
– I co, jestem zerem?! Dnem?! Widzisz to, mamo?! Tylko ja potrafię tak tworzyć. Tylko ja!